Całkiem niedawno były walentynki, i pomijając całe
to zamieszanie w sieci,
burzliwe rozmowy, że się komuś podoba, a komuś się nie podoba, że to sztuczne,
i że ze
Stanów przyszło lub przylazło, i nie nasze takie nie narodowe, to jedno dla
mnie, w tym wszystkim jest pewne, i to
już wiemy od dawien dawna - zakochujemy się w obrazie osoby, a nie w niej
samej.
W jakim obrazie? Ano w naszym wyobrażeniu tej
osoby, a nie w realnym stojącym na czterech nogach realnym, namacalnym
człowieku. I wszyscy robimy to tak samo. Zakochiwanie się w sobie nawzajem jest
ludzkie. Kochanie takie na co dzień, gdy ona nie ma siły, i w papilotach nie
wygląda już tak jak na pierwszej randce jest sztuką, w której wprawiamy się przez
całe życie, bo życie to warsztat. Warsztat, w którym bierzemy udział 24 h na
dobę, i 365 dni w roku, chyba, że akurat mamy rok przestępny, to wtedy 366 dni.
I nie ma tutaj zapowiedzianych egzaminów. Są same do cholery niezapowiedziane
kartkówki. Nie przyswoiłeś materiału? Kogo to obchodzi. Oblałeś, z powrotem do
kolejki, i ucz się.
Zakochujemy się w obrazie osoby, a nie w niej.
To takie trudne do zrozumienia, zresztą samo zrozumienie nie wiele daje. To
trzeba poczuć, niejako zorientować się wewnątrz siebie, w sobie to zauważyć.
Zrozumienie wiele Ci nie da, bo zrozumienie mechanizmów to świadomość, a
świadomość, to nie to samo co rozwój. Często
świadomość nie idzie w parze z rozwojem. Znam mnóstwo osób,
które potrafią wzbudzić w sobie samych wspaniałe górnolotne myśli,
idee, impulsy, taką aurę naprawdę uniwersalnej miłości, czasami nazywanej
miłością bezinteresowną. Potrafią na chwilę zaczarować w około siebie, i
stworzyć w tej chwili aurę wspólnoty, przyciągania, zjednoczenia, takiego
"my razem". A potem wracają do swojego życia, i mają tam rozpieprzoną
relację z partnerem, jeszcze bardziej pokręcone relacje z byłym, a z matką i
ojcem nie utrzymują kontaktu od 15 lat. I o czym to świadczy? O tym, że
świadomość to jedno, a rozwój to drugie. Rozwój to umiejętność życia tutaj, na
ziemi, a nie w jakimś Ayawascowym klimacie
jedności, miłości i serca. To umiejętność radzenia sobie w materii. Zarabianie
pieniędzy, które są do życia potrzebne. Zdolność do radości podczas szorowania
garów, i czyszczenia zapchanego szamba na ogrodzie, zdolność do dawania
wolności wyboru drugiej osobie, nie zaś kontrolowanie jej, na przeróżne znane
sposoby.
Dużo związków się rozpada. Po prostu ludzie
patrzą sobie w oczy, po trzech miesiącach hormonalnego haju, i stwierdzają, że
to nie to... że on czy też ona nie są miłością ich życia. Pierwsze sygnały, że
coś jest nie tak przychodzą wcześnie. Ale my je ignorujemy. On za bardzo
wychyla za kołnierz.
Ona to widzi, ale mówi gdzieś tam w sobie, w środku "jakoś to będzie...
kocha mnie, zmieni się... ostatecznie może po prostu ja przesadzam... nie można
mieć wszystkiego... nie mogę przecież tego stracić... nie chce być
sama..." i tak
racjonalizujemy to, co oczywiste dla kogoś kto stoi z boku, i nie jest
zaangażowany. Czy my w takich sytuacjach mamy w ogóle wybór? Takie są prawa
miłości od pierwszego wejrzenia. Potem na ustawieniach wychodzi, że Ona celowo
go wybrała, bo jej tato pił, i bił matkę. Ojca nie mogła uratować, bo była za
mała, więc broniąc się przed bezsilnością, której doświadczała jako mała
dziewczynka, postanowiła, że jak dorośnie to zbawi tatę. Ale taty nie da się
zbawić. Tata
był taki jaki był, nie był inny. Był właśnie taki jaki był. Pił, i bił, nie
umiał inaczej. Czy był podłym draniem? A co to ma za znaczenie? Lubujemy się w
ocenach, ale one nic nie wnoszą, bo fakty są takie, że ten podły drań to właśnie
nasz tata... nikt inny, ale nie potrafimy się na to zgodzić. Więc taka mała
dziewczynka, która pewnie siedzi w każdej dorosłej kobiecie, mówi wewnętrznie.
Uratuje go. I bierze sobie za partnera właśnie takiego chłopa, jak jej ojciec.
Po co? Po to, aby po raz kolejny przeżyć już bardziej świadomie swoją
bezsilność. To na jednym poziomie, a na drugim, z czystej dziecięcej ślepej
miłości. A prawda jest taka, że nikogo nie da się uratować. Nikogo nie da się
kontrolować. Nikogo nie da się zbawić. Każdy do jasnej cholery musi zbawić się
sam.
Ostatnio chciała do mnie przyjść para. W
konflikcie oczywiście. Zadzwoniła ona, i zaczyna od tego jaki to jej mąż jest
taki i owaki, i że ona go przyprowadzi na moje warsztaty, żeby On zobaczył.
Zadałem jedno pytanie. Czy mąż sam chce przyjść? Odpowiedziała, że mąż jeszcze
nie wie, ale już jej w tym głowa,
aby przyszedł. Kim ja miałem tam być? Kim miałem być dla tej kobiety? Miałem
być jej narzędziem wymierzonym w jej męża. Jako jakiś autorytet, miałem się tam
stawić, i potwierdzić, że z niego to jest kawał drania. Czy to mogłoby się
udać? Nie. To nie mogłoby się udać, bo stawiłbym się tam ponad nim. A tego mi
nie wolno robić.
Stając w miejscu, gdzie widzimy drugiego
człowieka jako człowieka, a nie nasze narzędzie do zaspokajania potrzeb stajemy
w obliczu prawdy. W obliczu prawdy, że nie mogę go kontrolować. Nie mogę go ani
zatrzymać, ani więzić, bez względu jak szczytne pobudki mogą mną kierować, jak
np. uratowanie kogoś przed pójściem w śmierć. A ta prawda przeraża, a zarazem
stawia nas w pełnej obecności, w pełnej obecności w chwili obecnej. Nie za
tydzień, nie za rok, ale w tu i teraz. Być może to nasze ostatnie podanie sobie
ręki, być może to nasze ostatnie spojrzenie temu człowiekowi w oczy, być może
już go więcej nie zobaczymy, i trzeba mieć jaja, aby, w takim miejscu wystać.
Nie pobiec i nie ratować, ani nie próbować zatrzymać, gdy ktoś chce odejść.
Zakochujemy się w obrazach, w oczekiwaniach, w
pragnieniach, w tym wszystkim co nas pociąga a nie umiemy tego brać od matki i
ojca. W miękkości i sile. W łagodności i twardym męskim szorstkim dotyku. A to
wszystko czeka na nas w ramionach matki i ojca. Nawet tego najgorszego ojca.
Ostatnio na warsztatach w Krakowie była pewna kobieta, która była mocno
zidentyfikowana z ofiarami. Na ustawieniu wyszło, że mocno idzie w śmierć, w
zabicie siebie, i w chorobę, która ją wykończy. Gdzie było zdrowie? Gdzie była
jej wola walki o życie, gdzie była siła do życia? Przy sprawcach, z przeszłości
i przy sprawcy z jej dzieciństwa, przy ojcu, który pił i bił. Tam znalazła siłę
do zdrowia. A te wszystkie obrazy, jaki on powinien być… jak było go za mało…
jak nie potrafił być idealnym ojcem niczym Bóg… to wszystko tylko broniło ją
przed prawdą, o niej, o jej mamie i o tym, jaka była miłość jej mamy do jej
taty. Czy ona była zdrowa? Czy ona była toksyczna. Tak, była toksyczna, była
taka jaka była, właśnie taka. Nie inna. Dopiero jak klientka stanęła w pozycji
dziecka do swoich rodziców, dopiero jak wzięła od tego „złego ojca” poczuła
głęboką ulgę, i rozluźnienie w ciele.
Po okresie burzy hormonalnej, która ma miejsce
zawsze na początku związku, gdzie patrzymy przez różowe okulary, w pewnym
momencie nadchodzi taki moment, gdzie musimy się skonfrontować ze swoimi
wyobrażeniami. A to boli, bo okazuje się, że ludzie są ludzcy, z wadami, ze
swoimi słabościami, ze swoimi wzlotami i upadkami, po prostu ludzcy. Nie są
wyjątkowi, będąc jednocześnie wyjątkowymi, w swojej ludzkiej naturze. Są takie
osoby, które zrobią wszystko, aby ta fatamorgana nie opadła, aby wzniecić kurz,
aby znów nie było nic widać. Aby sprowokować kłótnie, w której znów mogą coś
mocniej poczuć, bo codzienność i rutyna ich przeraża. Stworzą sobie alter
świat. Nauczą się doskonale okłamywać siebie, a prawda zazwyczaj jest prosta i
oczywista, i przed naszymi oczami. On jest taki jaki jest. I ja nie mam wpływu
na to jaki jest, i co zrobi. Ja jestem taka jaka jestem, i on nie ma wpływu na
to co ja zrobię. Aby dać wolność partnerowi, najpierw trzeba samemu zgodzić się
na swoją wolność.
Świadomość schematów, w jakie jesteśmy uwikłani
to nie to samo co przepracowanie schematu. Mogę mieć świadomość, że druga osoba nie jest
moją własnością, i nie mogę od niej wymagać, aby np.. Była mi wierna. Hellinger mówi,
że wierności nie można wymagać, że nie można jej oczekiwać, mówi, że wiernością
obdarowuje się drugiego człowieka, jako czymś co się samemu posiada. I wierność
można komuś dać w prezencie. A czy ktoś też da nam swoją wierność. Tą fizyczną,
tą emocjonalną, czy zdradzi? To już jego decyzja. Drugi człowiek nie jest naszą własnością.
Jak nie da, nie potrafi obdarować, to decyzja, co robić dalej. Powstaje
potrzeba wyrównania, ta potrzeba nie zaspokojona rozwala związek.
Prawda jest taka, że każdy potencjalnie może
robić co chce, z kim chce, kiedy chce, i o tej porze, kiedy mu się żywnie
podoba. Nie mamy wpływu na drugiego człowieka. Znaczy możemy nim manipulować.
Zarzucać słowami na jego percepcję siatki, różne obrazy, różne pułapki,
komunikując się nie wprost. Zakładając pieczęci hipnotyczne. Powtarzając pewne
zwroty i słowa, jak mantry. Możemy wchodzić ze swoimi butami w jego sen, o nas,
o świecie, o pragnieniach. Pięknie o tym mówi film z Leonardem Di Caprio - Incepcja.
Można się tego nauczyć w warsztatach NLP. Kodowania, budowania meta obrazów,
używania metafor, działań podprogowych. Cały rynek jest pełen tego rodzaju
usług. Lecz powiem Wam, że z mojego doświadczenia to wszystko jest gówno
warte... dlaczego? Dlatego, że to wszystko gdzieś tam na samym spodzie podszyte
jest strachem. A to co wynika ze strachu, zawsze na końcu przyniesie także
strach.
Ostatnio zgłosił się do mnie klient.
Powiedział, że chce się zabrać za temat przed, którym uciekał przez całe swoje
dorosłe - już świadomie - życie. Uciekał przed swoją mamą. Powiedział, że już
był na wszystkich szkoleniach z zakresu podrywania kobiet, wpływania podprogowo
na ich decyzje,
rozkochiwania ich w sobie, był na warsztatach tantry, gdzie uczył się być
doskonałym kochankiem. I stwierdził na koniec, że faktycznie to wszystko jest
skuteczne. Działa. Daje mu poczucie kontroli nad tym co się dzieje w relacji.
Tylko za każdym razem, po jakimś czasie on i tak w tej relacji ucieka. I jak
już znajdzie jedną
kobietę, to chce następną, bo nie może być z jedną. Przeprowadziliśmy sesję
indywidualną, a potem przyjechał na warsztat. Co się okazało? Okazało się, że
miał siostrę, o której nikt nie mówił, a może nawet nikt nie wiedział. I przez
całe życie szukał jej, w innych kobietach. Tak to się dzieje, tak to wychodzi
na ustawieniach systemowych. Facet przez prawie 40 lat czuł za kimś, za czymś
ogromną tęsknotę. Tą dziurę w sobie próbował sobie wypełnić, pracą, kochankami, alkoholem, kolejnymi
związkami, i wszystko zmierzało w jednym kierunku... nad przepaść, aż w końcu
się obudził. Aż w końcu znalazł w sobie, to co było zagubione, wykluczone,
zapomniane. Znalazł to w sobie. Poczuł
głęboki spokój. Uczucia zablokowania dostępu do
mamy puściły, uczucia złości na mamę, puściły, uczucia osamotnienia, odcięcia,
ciągłej potrzeby biegu
puściły. Bo to wszystko było nie do końca jego, to wszystko przejawiało się w
nim jako żywe, jako prawdziwe, bo takie to dla niego było, ale to wszystko było
nie jego. Tą postawą, tymi zachowaniami wprowadzał
w system to co wykluczone.
Klienci często się mnie pytają co to znaczy
zając swoje miejsce. Zajmowanie swojego miejsca łączy się z poczuciem lekkości
w ciele, z poczuciem przepływu, z poczuciem niesienia tylko swoich ciężarów, a
swoje ciężary są do uniesienia, są stymulujące do działań, do życia, do tego
gdzie jest więcej. Jak natomiast stoisz w nie swoim miejscu, to jest Ci zbyt
ciężko. Sukces wyrywasz paznokciami drapiąc do krwi w skale. Nie masz siły żyć,
nie masz siły iść do więcej. Tak objawia się stanie w nie swoim
miejscu.
Zakochujemy się w obrazie osoby, a nie w niej
samej. Uczymy się tworzyć obrazy, manipulować obrazem, można się tego nauczyć,
ale to wszystko co wynika z manipulacji zawsze na dnie podszyte
jest strachem. Carlos Castaneda, w swoich książkach o Don Juanie pisał, że jest
czterech naturalnych wrogów naszego wzrostu. Pierwszym z nich jest strach.
Drugim jest widzenie. Trzecim jest moc. A czwartym jest starość.
Świadomość wzorców, w które jesteśmy uwikłani
to jedno. Rozwój, czyli umiejętność czy tez przepracowanie
wzorca to drugie. Mogę mieć tak jak pisałem świadomość, że drugi człowiek nie
jest moją własnością, ale mogę nie umieć tak żyć, jakby on nie był moją
własnością, bo w każdej sytuacji, która potencjalnie w moich odczuciach wiąże
się potencjalnie ze zdradą, mogę zachowywać się tak, jakbym gdzieś w środku
miał taki wewnętrzny przymus
np.. Kontrolowania tej drugiej osoby. Oczywiście jesteśmy mistrzami okłamywania
samego siebie. To umiemy doskonale. Wmawiamy sobie, że zadzwonimy, lub
przyjedziemy do naszego partnera, który jest na spotkaniu, aby się z nim
spotkać, z nagłej niepohamowanej tęsknoty, ale tak naprawdę chcemy wiedzieć co
robi, z kim, o której porze, i czy przypadkiem tam, gdzie on jest nie ma
nikogo, kto by zagroził naszemu status qwo.
Możemy mieć świadomość tego, że drugi człowiek
jest wolny, w swoich decyzjach, ale nie mamy przepracowanego wzorca bycia
wolnym, samemu ze sobą. Nie potrafimy się otworzyć na
swoją wolność. Czasami oczekujemy, żeby ktoś zaakceptował naszą wolność, ale my
jego wolności nie jesteśmy w stanie zaakceptować. Dajemy sobie prawo do bycia
wolnym, w relacji, ale drugiemu człowiekowi nie chcemy pozwolić na tą
wolność.
Czasami
po kilku, kilkunastu latach życia razem, jak ma się już za sobą porozpuszczane
te złudzenia, iluzję i oczekiwania, widzimy siebie nawzajem. Patrzymy sobie w
oczy, i we wnętrzu duszy mówimy trzy magiczne słowa. „Tak, Proszę, Dziękuję”.
Tak mówimy to partnera takiego jakim on jest, do jego osobistych historii, jego
losu, jego ciężarów, i potencjałów. Proszę mówimy, bo wchodząc w relacje
otwieramy się, przed tą drugą osobą, w tym proszę jest pokora, i prośba też o
akceptację. A w Dziękuję jest między innymi to, że jest, bo nie musiał być, w
każdej chwili mógł zrobić inaczej.
O Autorze
Nazywam się Mirosław Piotr Czarko-Wasiutycz. Urodziłem się w 1978 r. we Wrocławiu. Studiowałem Psychologię Zarządzania, i Marketing. Przez 12 lat pracowałem w mniejszych i większych firmach, a także korporacjach. Pełniłem funkcje kierownicze, dyrektorskie, ale najbardziej przypadło mi do gustu stanowisko trenera, coacha, mentora - w tym wymiarze realizuję się zawodowo. Pracuję z biznesem, i klientami indywidualnymi. Biznes wspieram szkoląc ze sprzedaży, obsługi klienta, coachingu, zarządzania, komunikacji. Przy pracy z klientem indywidualnym stosuje techniki coachingowe, i metodę Ustawień Systemowych Berta Hellingera - takie połączenie narzędzi i technik przynosi mi i moim klientom bardzo dobre efekty. Uczestniczyłem w ponad 40 warsztatach rozwoju osobistego, szkoląc się u różnych mądrych ludzi. Mam na swoim koncie ponad 3500 spotkań coachingowych, i ponad 1000 godzin spędzonych na sali szkoleniowej. Z Ustawieniami Systemowymi spotkałem się w 2005 r. Od tamtego czasu moje życie uległo olbrzymiej transformacji. Dzisiaj, po 10 latach pracy z sobą samym pomagam między innymi mężczyznom dotrzeć do ich wewnętrznej męskiej siły, którą mogą znaleźć przy swoim ojcu. Czerpiąc siłę ze zdrowych męskich korzeni pozwalam im wyciągnąć na światło dzienne, ten potencjał, który zawsze w nich drzemał, tylko czasami był przykryty kurzem zamierzchłych czasów. Kobietom pomagam dotrzeć do ich ojca, a potem powrócić w ramiona matki, do tego co żeńskie. Na terenie mojej ukochanej Polski prowadzę warsztaty Ustawień Systemowych metodą Berta Hellingera, na zaproszenie chętnie przyjeżdżam do innych krajów, prowadzić ludzi do więcej. Więcej miłości, więcej relacji, więcej pracy, więcej pieniędzy, więcej sukcesu, więcej życia w życiu. Prywatnie jestem mężem i ojcem - trójki wspaniałych dzieciaków - Aleksandra, Juli Antoniny, i Emilli Zofii.
Klientów indywidualnych przyjmuję w Kątach Wrocławskich, lub na sesjach via
Skype. Na ternie Polski prowadzę również warsztaty Ustawień Systemowych. Jeżeli
chcesz się umówić zapraszam Cię do kontaktu.
Dane do kontaktu:
mail: mirekczarko@gmail.com
tel. +48 781 896 147
skype: czarko.consulting
Na Facebooku prowadzę grupę Kobieta i Mężczyzna do, której serdecznie Cię zapraszam.
https://www.facebook.com/groups/1635773963339541/?fref=ts
A jeśli wiem bez ustawień, że mój partner to jest mój ojciec alkoholik, który nie umiał mi okazać miłości kiedy stałam się nastolatką, dołował mnie, maltretował psychicznie i teraz mój partner robi to samo, (dodatkowo jeszcze zdradza mimo, że niby cały czas twierdzi, że kocha), a ja wciąż żebrzę o uczucia, o okazywanie tych uczuć...widzę tą zależność i co z tego ? jak to przepracować ?
OdpowiedzUsuńPisałem o tym, właśnie w tym artykule. Świadomość nie idzie w parze z rozwojem, z radzeniem sobie w życiu, tak namacalnie, w realu. Żebrzesz o uczucia, bo nie chcesz wziąć od ojca. Zostawisz tego faceta, znajdziesz kolejnego. A z mojego doświadczenia wynika, że za każdym kolejnym razem jest trudniej. Tego rodzaju procesy można przepracować na terapii, takiej długoterminowej, i krótko terminowej, jaką są ustawienia. U ojca jest siła - zazwyczaj. Nie wiem jak to jest u Ciebie w tym konkretnym przypadku, trzeba byłoby to ustawić. Jedno jest pewne... nie masz łatwej drogi, ale to Twoja droga, więc jeżeli została przed Tobą taka postawiona, i takie miałaś rozdanie kart życia, to dasz radę :) Pozdrawiam serdecznie, i wszystkiego dobrego dla Was wszystkich <3
UsuńMasz rację, ojciec był silny, podporządkował matkę, wszystko musiało być jak on chciał, dokładnie taki sam jest partner, różnica taka, że mój ojciec był autorytetem, miał ogromną wiedzę, osiągnięcia zawodowe, faktycznie był głową rodziny mimo, że alkoholik, partner nie reprezentuje żadnych z tych atrybutów, poza tym, że wszystko ma być tak jak on chce...sama jestem sobą zadziwiona, że tak mi zależy na nim skoro w moich oczach ma niskie notowania jako mężczyzna... Tego nie umiem rozgryźć....a jak można wziąć udział w ustawieniach u Ciebie, jeśli mieszkam daleko ...wiem, że robisz to przez skype, ale czy w ustawieniach nie musi brać udział wiele osób, więc jak to się odbywa przez skype ?
UsuńPozdrawiam.
Świetny artykuł o tym co odkrywam w swoim postrzeganiu partnera i siebie. Pozwolil mi jeszcze glębiej poczuc to co sie we mnie zmienia. Wiedzę na ten temat miałam oczywiście wcześniej teraz zdobywam umiejętność stosowania jej w życiu. Życie to wspaniała szkoła. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie za uznanie :)
UsuńWszystkiego dobrego :)
M.
Mirek, tekst rewelacyjny. Mądrze i pięknie napisane. Teraz poproszę podobny pisany przez Twoją męską część natury.
OdpowiedzUsuńA ja bardzo czekam na cd tekstu Kobieta, która w drodze...Co w sytuacji, gdy nie potrafi nie być tą drugą.
OdpowiedzUsuńA i za powyższe też dziękuję, skąd ja znam tę potrzebę kontroli
Ja też czekam na dokończenie :-)
UsuńMirku, super artykuł! Ja tak obserwuję mnóstwo związków obok mnie i widzę że ludzie też bardzo czesto mylą miłość z czymś zupełnie innym, są zwolennikami substytutów miłości. Wypełniają sobie również braki, ale brak jakikolwiek by nie był jest brakiem. I dopóki ktoś nie zwróci się w przeszłość do osoby matki i ojca nie zmieni się to poczucie braku. Ludzie przerzucają na swoje relacje partnerskie oraz relacje w pracy to co mieli we wsłasnych domach - uczucia nadzieje, poczucia winy itd. Moim zdaniem tak można bez końca. Trzeba z pokorą stanąć przed rodzicami i potwierdzi ich fakt rodzicielstwa, podziękować za życie, nawet jeśli uważamy że nie byli dobrymi rodzicami. Tylko właśnie...kim jesteśmy aby ich oceniać? Już w ocenie stawiamy się wyżej. Skąd wiemy jakie oni mieli zasoby możliwości i co sami dostali od swoich rodziców? Najpierw uznanie i szacunek potem oddzielenie co ich a co moje i od razu robi się lepiej. Zaczyna się układać, energia w systemie się wyrównuje i możemy dać pozytywną energię partnerowi :-)
OdpowiedzUsuńCiekawa opinia dobra obserwacja
UsuńJestem pod wielkim wrażeniem Twojego artykułu - bardzo serdecznie za niego dziękuję 😊 wreszcie ktoś nazwał moje przemyślenia po imieniu. Mam 46 lat i jestem na takim etapie, że mam już świadomość iż przez całe życie wybieram "coś,kogoś - zamiast" tylko nie potrafiłam ruszyć dalej aby ponownie nie wpaść w ta błędną spirale, dlatego pozwolilam sobie na "pauzę" do momentu aż wszystkiego nie przepracuje. Wydawało mi sie ze nie mam za wiele czasu ponieważ latka lecą lecz czymże jest mój wiek wobec reszty życia które mogę przeżyć jako wewnętrznie wolny człowiek ;) wreszcie poczułam radość czego innym życzę. Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze dziękuję 😊
OdpowiedzUsuńDziękuję za wspaniały artykuł. Jest w Tobie mądrość, wiem, że możesz dobrze służyć innym........
OdpowiedzUsuńBrawo, widac glebokie przemyslenia, duzo doswiadczenia i pokore, zrozumienie zycia. Kiedy mowie innym o milosci, ze nie mozna komus przysiegac wiernosci na cale zycie, ze milosc to akceptacja drugiego czlowieka takim jaki jest a nie OCZEKIWANIE i realizacja tego stworzonego przez siebie obrazu, to ludzie nie chca sluchac, gdzies w internecie bylo nawet male polowanie przez ekstremalnych na moj artykul o tym co to jest prawdziwa milosc (godzi przeciez taki obraz w nauki KK, gdzie masz byc wierny az po grob). Ustawienia Hellingerowskie sa dla mnie czescia zycia-powinno sie mowic o tym w liceum by mlodzi ludzie wiedzieli o takim narzedziu w prostowaniu sobie zycia juz na starcie. Dziekuje za bardzo madry artykul ;)
OdpowiedzUsuńBrawo kolejny artykuł pod tytułem postęp w relacjach męsko damskich który jest tak olbrzymi i z którego 90% tego postępu to tego typu publikacje , odczyty słowem czysta teoria tylko nie ma pilotów doświadczalnych.
OdpowiedzUsuńCiekawe dlaczego ? (Taka Wisłocka w teorii)